Moje rozmyślania o życiu i śmierci zainspirowane odchodzeniem moich podopiecznych
Mówi się dziś dużo o testamencie życia. Pytanie, czy można wiedzieć na pewno, czego się będzie chciało w sytuacjach ekstremalnych? Słyszałem kilkakrotnie urywane słowa: panie doktorze, już nie chcę dłużej żyć! Czy człowiek ma sam prawo decydować o swoim życiu i śmierci? Przecież mamy wolną wolę. Zdawałem sobie sprawę, że za każdym razem słowa te znaczyły coś innego. Kiedy próbuję wyobrazić sobie moją osobę w akcie umierania, to stanowisko formułowane z pozycji personalizmu liberalnego, w którym wolność i kalkulacje odgrywają zasadniczą rolę, jest dla mnie nie do przyjęcia.
Jako lekarz wiem dobrze, że przewlekły ból o bardzo znacznym nasileniu, związany z chorobą nowotworową, połączony z reaktywną depresją i towarzyszącymi myślami samobójczymi, tak jak w depresji endogennej, każe choremu żądać od lekarza zaprzestanie leczenia. W takim stanie żądanie chorego odstąpienia od terapii nie jest suwerennym aktem woli jak chcą niektórzy, ale objawem choroby. Opanowanie bólu „fizycznego” oraz stosowne leczenie przeciwdepresyjne powoduje, że chory odwołuje żądanie odstąpienia od terapii i pragnie nadal być leczony, aby spokojnie umierać, bez buntu i rozpaczy, godząc się ze swoim losem. Zauważyłem także, a mogłem tego doświadczyć tak niedawno, kiedy odchodziła bliska mi osoba, że osoby najbliższe umierającemu, zagubione i poranione w swojej osobistej bezradności oburzają się na propozycję sakramentu chorych. Stereotyp, że oto ksiądz z wiatykiem, to psychoemocjonalne dobicie chorego, jest dla mnie niezrozumieniem istoty wzmocnienia duchowego do dalszego życia z chorobą. Warunek jest jeden: chory jak i rodzina muszą mieć ukształtowaną duchową formację chrześcijańską. Trzeba być mentalnie i emocjonalnie przygotowanym, aby mieć z tego przeżycia nieocenioną pomoc. Chory tak ukształtowany w obliczu osobistego cierpienia, może sam z siebie nie brać tego pod uwagę. Etyczny spór między skrajnym paternalizmem (troszczącym się wyłącznie o dobro pacjenta) i równie krańcowym „autonomizmem” (respektującym tylko jego wolę), może zostać rozstrzygnięty tylko na poziomie sumienia lekarza.Kongregacja Nauki Wiary, w Deklaracji Iura et Bona stwierdza: „Wolno w sumieniu podjąć zamiar niekorzystania z leczenia, które może przynieść tylko niepewne i bolesne przedłużenie życia, nie przerywając jednak zwyczajnej opieki, jaka w podobnych wypadkach należy się choremu”. Katolicka etyka lekarska kładzie nacisk na to, że jeśli jakaś terapia jest w tym sensie uporczywa, to jest ona moralnie nieobligatoryjna, przede wszystkim dla samego pacjenta; chory, który normalnie jest zobowiązany chronić swoje życie, jako bezcenny dar otrzymany od Boga, jest wówczas zwolniony z tego obowiązku.
Dobro pacjenta jest głównym celem działań lekarza, a kiedy aktywna terapia nie służy już temu dobru, należy jej zaprzestać, ale nadal otaczać chorego opieką i zachować porozumienie i zaufanie. Lekarz może radzić pacjentowi, co jest dla niego dobre, ale decyzja o podjęciu albo o odmowie działania należy do pacjenta. Bezpieczna dla lekarza jest pozycja personalizmu obiektywistycznego, w którym decydującym kryterium jest dobro pacjenta. Osobiście jestem zwolennikiem utrzymania określenia rezygnacja z „uporczywej terapii” opisanego w Evangelium Vitae Jana Pawła II. Zdaję sobie jednak sprawę, że ustalenie, co jest już „uporczywą terapią” przy łóżku chorego jest trudne. Lekarz w rozwiązywaniu takich dylematów często musi oprzeć się na kryterium sumienia. W badaniach przeprowadzonych wśród polskich nefrologów stwierdzono, że w sytuacji beznadziejnego rokowania i braku świadomości 85% badanych nie chciałoby kontynuacji dializ. Prawdziwie wielcy lekarze szczycili się tym, że nie ma innej medycyny dla nich i dla ich pacjentów. Stosowny fragment przysięgi Hipokratesa brzmi: „Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i zdolności ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy”. Dziś można to zdanie zinterpretować jako stosowanie terapii proporcjonalnej i zaniechanie terapii uporczywej. Jeżeli określona terapia nie działa „ku pożytkowi chorych”, to należy z niej zrezygnować. Dalej: „Nikomu, nawet na żądanie, nie dam śmiercionośnej trucizny ani nikomu nie będę jej doradzał”. Tak więc, zgodnie z poglądami Hipokratesa rezygnacja z terapii uporczywej nie jest eutanazją. Hipokrates uważa, że eutanazji nie wolno wykonywać, ale należy zaniechać terapii uporczywej (a więc niedziałającej „ku pożytkowi chorych”).
Eutanazja to podjęcie działań mających na celu skrócenie życia chorego, bez względu na to, czy poprzez zastosowanie określonych procedur, czy też wycofanie się z już stosowanych (niekiedy określane jako eutanazja bierna). Takie intencjonalne zabicie człowieka jest niedopuszczalne, bez względu na okoliczności oraz wolę samego chorego. W szczególności „testament życia” rozumiany jako uprzednie wyrażenie woli na wypadek znalezienia się w sytuacji uniemożliwiającej jej wyrażanie może określać niezgodę na zastosowanie określonych procedur, ale nigdy nie może być „zleceniem zadania śmierci”, którego wykonawcą miałby być lekarz.
Przyjmijmy zasadę: terapia, która może choremu pomóc - tak, terapia, która uspokaja lekarza lub rodzinę chorego, nie pomagając choremu i zakłócając proces jego niepowtarzalnego umierania - nie; i oczywiście działanie lub zaniechanie działania w celu pozbawienia chorego życia - nie. Chory nie jest załącznikiem do dokumentacji medycznej, a leczenie, zwłaszcza w stanach terminalnych nie jest realizacją procedur medycznych. Uznanie terapii za proporcjonalną lub za uporczywą jest koniecznym elementem leczenia chorych w stanie terminalnym - jednak nie wszystko tu da się precyzyjnie sformułować prawnie. W rezultacie lekarz musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy stosowana terapia działa „ku pożytkowi chorego”, czy przynosi mu szkodę, kiedy nie możemy zapobiec śmierci. Umieranie jest elementem życia człowieka a nie chorobą. Choroba jest jedną z możliwych przyczyn umierania.
Lekarz winien do końca łagodzić cierpienia chorych w stanach terminalnych i utrzymywać, w miarę możliwości jakość kończącego się życia. W życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, kiedy lekarz nie powinien zakłócać umierania nadmiernymi działaniami.
Może trzeba rozważyć inny paradygmat: co i jak robić, aby nikt nie chciał nigdy umierać, by nikt nie prosił o śmierć, by móc zapewnić człowiekowi umierającemu, cierpiącemu godziwe warunki? A zatem, może powinniśmy się wszyscy zajmować bardziej życiem? Nasz Papież umierał na oczach całego świata, co do dzisiaj wzbudza spore kontrowersje i emocje, raczej jednak nie u katolików. Odszedł naturalnie, gdy przyszedł Jego kres. Nikt na siłę nie przedłużał Mu życia, nie podłączał do żadnej aparatury. Jego śmierć była godna mimo całego okrucieństwa ostateczności, naturalna, spokojna. Nie walczył rozpaczliwie o życie, godnie cierpiał, jak długo mu było dane. Poddał się woli Boga, która była Jego wolą. I wszyscy to uszanowali, wszystkim to coś dało, to była Jego ostatnia posługa dla nas.