Jak zaoszczędzić na lekach, aby kosztowały mniej?

Leki w Polsce są tańsze niż w Europie, pacjenci w ciągu ostatnich lat do leków dopłacają coraz mniej, a jednak bardzo często ceny leków na receptę, zatem w jakiś sposób refundowane (bezpłatne, R, 30% i 50%) przerastają możliwości płatnicze przeciętnego emeryta czy rencisty. Można się zgodzić z twierdzeniem, że przepisywane są drogie leki, które mają swoje dużo tańsze odpowiedniki. Generalnie nie można winić za to wyłącznie lekarzy, bowiem rynek leków nie jest należycie uporządkowany.

Listy refundacyjne leków zmieniają się co 2 miesiące, dopisywane są - i słusznie - nowe leki, schodzą z niej starsze mniej efektywne. Podczas wizyty lekarz ma zbyt mało czasu na sprawdzenie w internecie cen wszystkich zamienników danej substancji leczniczej, a często w dalszym ciągu nie dysponuje terminalem cyfrowym z dostępem do „światłowodowej autostrady informacji o lekach”. Ja w swoim zespole jakoś sobie radzę. Po pierwsze wożę ze sobą laptop z mobilnym modemem, a w moim zespole leczniczym dokumentacją cyfrową i wypisywaniem recept zajmuje się druga osoba. To jest sytuacja komfortowa dla lekarza, oczywiście zyskuje pacjent, na którym lekarz może w tej sytuacji koncentrować wyłącznie swoją uwagę. Pomijam ciągłe usterki i zawieszania się systemu informatycznego w ochronie zdrowia, jego powolność i siermiężność. Niewybaczalnym błędem jest dopuszczenie kilku systemów operacyjnych obsługi cyfrowej chorego, które wcale nie są intuicyjne, zunifikowane i z sensownym przyjaznym interfejsem. To wszystko jest jeszcze w powijakach, rzekłbym nascens (rodzące się).  Z tego wynika nadzieja, że jak się urodzi, to wszystko będzie lepiej, chociaż wątpię, że już wszystko będzie dograne zanim odejdę z zawodu. W Polsce to rodzi się w bólach, a mogło być inaczej. Fazy wdrażania programów informatycznych ślimaczą się na skutek podnoszonych przez lekarzy i widocznych gołym okiem błędów. Mógłbym się nad tym rozwodzić, bo mnie to szczególnie boli, ale ad rem. Chory nie przepłaci za lek wówczas, jeżeli lekarz wie, co chce zapisać na receptę, zna możliwości finansowe swojego podopiecznego i na bieżąco w oparciu dla przykładu o witryny: www.refundowaneleki.pl, czy www.doz.pl/apteka/ -porównuje i weryfikuje ceny leków i informuje o tym chorego. Nam lekarzom nie o taki system aprowizacji chorego w lekarstwa chodziło, gdzie na naszą głowę scedowano całą buchalterię pieniężną, jeszcze obwarowując to licznymi horrendalnymi karami (co już jest szczytem bezczelności), za zaistniałe lub rzekome błędy. Merytoryczne przesłanki prawidłowego zapisania leków to około 10-ciu koodeterminant, które w swojej decyzji przekładającej się na brzęczącą monetę musi wziąć pod uwagę lekarz. A to wskazania wynikające z charakterystyki produktu leczniczego, a to wskazania off label (poza tą charakterystyką), a to wielkość opakowania leku (tak, ceny są zróżnicowane w zależności od ilości leku w opakowaniu), a to szczególne uprawnienia i przywileje samych podopiecznych, a to limit substancji czynnej wedle dawkowania, na określony przedział czasu itd. itp. Uczyniono z nas zdalnie kierowane cyborgi, ogłupienie totalne, – jak więc pytam w tej sytuacji kształtować relację lekarz – chory wedle zasad i kanonów, jakie przekazali nam nasi nauczyciele? Mamy bezduszną, pozbawioną jakiejkolwiek empatii relację świadczeniodawcy ze świadczeniobiorcą, bo tak nas skanalizował system. Jeżeli my, profesjonalni pracownicy ochrony zdrowia nie zmienimy tego, to nadal cierpieć będą chorzy, a bezradna ręka na próżno szukać będzie w kieszeni pieniędzy na opłacenie recept. Polacy „zjadają” za dużo leków. Rocznie wykupują 1 mld opakowań. Do tego dokupują suplementy diety i leki dostępne w aptece poza receptą. To zjawisko mnie przeraża, przy czym, my lekarze też nie jesteśmy bez winy. Nie mamy czasu, aby komunikować się między sobą, konsultować chorego, moderacyjnie chronić chorego przed toksycznym działaniem nadmiernej ilości leków, ich niekorzystnymi interakcjami w organizmie chorego, czy niepożądanymi skutkami ubocznymi ich działania. To wszystko przypomina rozsypaną mozaikę, każdy z nas coś tam zapisuje w dobrej wierze z chęci pomocy choremu, ale nie ma tej wiedzy ile i czego pacjent w danym momencie zażywa. Powtarzam nie mamy czasu telefonować do siebie na okrągło, gdyż musimy leczyć, a chorzy czekają. W to wszystko wrobił nas wadliwy system, który na barki lekarza przeniósł całą odpowiedzialność za chorego, także finansową, odciążając administrację w ochronie zdrowia. Niestety, nie jesteśmy po tej samej stronie, a szkoda, pacjent zyskałby na tym wiele, także finansowo. Nie można nie mieć pretensji także do farmaceutów, którzy obligowani swoimi przepisami doszukują się błędów nieistniejących w zapisie recepty, nie dzielą, chociaż powinni, opakowań na części wedle ordynacji lekarskiej, a zdarza się, że gdy emeryt nie wykupuje przepisanych leków z uwagi na wysoką cenę, namawiają w aptece na zakup suplementów, które przecież nie leczą. Jak wytłumaczyć choremu, że nawet za lek zapisany jako bezpłatny musi zapłacić? Emeryci gremialnie przyznają, że wydają na leki 2-3 tys. zł rocznie, bo skoro znajoma lekarka mówiła, że lepiej nie stosować tych zamienników, jak mogą być tak samo dobre, skoro są tańsze, a przecież lekarz wie co zapisuje. Chorzy oczekują zmian, ulżenia po kieszeni, ale nie wierzą, że te zmiany nastąpią szybko. My też nie.