Czy cukrzyk może regularnie uprawiać sport na niezłym amatorskim poziomie?

To już 37 edycja jakuszyckiej 50-ki. Łza się w oku kręci, tempus fugit (kwalifikują mnie teraz w przedziale 60-65 lat). Dobre, co? Jak przystało na osobę absolutnie zdrową ślizgam równie dobrze jak dawniej, a mimo to jestem bezlitośnie spychany do tyłu. Moje 164 cm, przy młodzieży dorodnej i pięknej, wielu około 200 cm i wyżej,  nieraz mimochodem pomyślałem: przejadę między nogami, dlaczego mam zmieniać tor.

Wszystko zaczęło się skromnie w 1976 roku.  Regularnie biorę udział w tych masowych „ślizgowych” imprezach gdzieś od 1984 roku. Od 1995 roku nikt z Polaków już nie wygrał. Aktualnie, wstyd to przyznać, na 2 tyś zawodników nasi rodacy są w mniejszości, a w pierwszej setce pojedyncze osoby. Po drodze zawsze „gubi się” gdzieś 200-250 pechowców z różnych powodów, także niestety zdrowotnych. Romantyczne hasło mierz siły na zamiary tutaj nie ma zastosowania.

Liczą się wyłącznie zamiary podług sił, pamięć sprawności i wydolności organizmu, wymuszone długotrwałym, systematycznym treningiem. Pokazują  w tych okolicznościach jak na dłoni, że organizm każdego z nas  to zdumiewający fenomen. Nasz praprzodek przeżył, bo stosował polowanie na wycieńczenie, biegał długo i wytrwale, ten archetyp jakby sam wchodzi na wokandę, dodatkowo techniczne umiejętności, jakiś sensowny sprzęt (mój już jest muzealny) i coś takiego zbliżonego do esprit de corps. Zapisy otwierają już w maju i szybko listę wyczerpują, bo chętnych ze świata jest mnóstwo. Wszystko trzeba planować z dużym wyprzedzeniem i nie zawsze daje się to pożenić z pracą. Dla przykładu w terminie Gwarków (Andrzejówka koło Wałbrzycha) zabrakło śniegu (to tak jakby organizatorzy spływu kajakowego po Wielkiej Ganga nagle skonstatowali, że spływ nie może się odbyć z braku połączeń wodnych). Chociaż słynny Korabiewicz coś takiego popełnił pt. „Kajakiem do Indii”, a Wańkowicz dokazywał na rzekach Kurlandii. Polska rzecz jasna, była wówczas prawie od morza do morza… Wielkie ślizganie przeniesiono na 24 lutego, a wizyt w wielu miejscach gdzie ordynuję nie dało się już odwołać, zarówno w sobotę jak i w poniedziałek, no i lipa. Zawód, deprywacja potrzeb, rozczarowanie – wszystko razem, ale przecież do cholery jeszcze nie umieramy, czyż można żyć bez marzeń? W sumie tylko 2 duże imprezy Piasty i Bieg Lotników w Ustjanowej Górnej, jak na ironię zima przyszła wiosną i mamy swoje tory koło domu (15km), codziennie ślizgamy do upojenia, w końcu mamy dobre czołówki, a „dziobaki” już nie takie aktywne i nie ma demolki na trasie.

Moje największe sukcesy sportowe? To bez wątpienia wicemistrzostwo Polski w triatlonie w Kędzierzynie Koźlu w 2002 roku w kategorii lekarzy. Wcześniej w Pucharze Polski w 1995 roku 16 miejsce po 6 imprezach zimowych: biegu Dudka w Radziechowym Wieprzu, Piastach w Jakuszycach, Lotnikach w Ustianiowej Górnej, Gwarkach w Wałbrzychu, Jaworzynce w Zakopanem i Jadźwingach w Gołdapii. 15 pierwszych miejsc to sami górale, tym bardziej sukces wyjątkowy zważywszy warunki do treningu. Stasiek Nahajowski telefonuje z Bieszczad: Zygmunt ile ślizgnąłeś? Już 600 km mam w nogach, ja zero. To przyjeżdżaj poślizgamy razem, u nas kopny śnieg, w Rosanowie trawa. Itd. itp. Zapomniałbym, przecież w kuchni na kredensie jest ten upragniony puchar rżnięty kryształ z nieistniejącej już huty Julia w Szklarskiej Porębie, z grawerunkiem I miejsce w Biegu Piastów w kategorii medyka w 1999 roku. Sam komandor (mój ziomal z wołyńskiego Czortkowa) Julian Gozdowski przyjechał z nim do szpitala MSW w Łodzi, a później zawistnicy podśmiewali się, że Zygmunt zrobił sobie teatrum. O tempora, o mores!

Tegoroczny BP już po raz piąty odbywał się w ramach Worldloppet, obecnie to nie tylko impreza masowa, ale poważne zawody sportowe znajdujące się w kalendarzach biegaczy ze wszystkich kontynentów, a na liście startowej jest dużo znanych nazwisk. Oto, dlaczego jestem spychany, nie tylko wiek, ale także zawód tych ludzi: sportowiec. W tej edycji startował kolega po 8 latach od przeszczepienia mu serca. Narciarz ten, gdy tak jak ja, odbierał medal za uczestnictwo oświadczył, że to nagroda nie dla niego, bo dedykuje ją nieznanemu człowiekowi, od którego otrzymał serce. Moi drodzy piszę to do tej strony nie z pozycji „żołnierza samochwały”, lecz lekarza praktyka, który docenił nie tylko prozdrowotny i estetyczny walor długodystansowych biegów dla człowieka zdrowego, ale dla zainspirowania Was w tym kierunku. Bez codziennego leczniczego treningu mięśniowego nie ma mowy o zaleczeniu zespołu metabolicznego i cukrzycy. Fizjologia wysiłku mięśniowego to nie wiedza tajemna. Ludzie obeznani z tym problemem z własnej praktyki mogą Was bezpiecznie poprowadzić w kierunku takiego polepszenia stanu zdrowia, jakiego nie można osiągnąć wyłącznie farmakoterapią.