Nie mogę o tym nie napisać raz jeszcze – o zażywaniu olbrzymich ilości medykamentów i suplementów, ale zdrowia nie można nabyć za pieniądze

Na naszej ulicy upadło już wszystko, tylko apteki mają się dobrze. Szczególnie nasilony ruch w okołodobowej, gdzie co chwilę zajeżdża „fura” a młodzi ludzie ustawiają się w kolejce do okienka. Tylko potrzeć, kiedy pojawią się apteki, gdzie cudowne ozdrowienie będzie można kupić bez wysiadania z samochodu. Im kryzys ekonomiczny bardziej dotkliwy, tym więcej udręczonych rodaków w kolejkach po cudowne pastylki.

Każdy chce zaznać trochę lepszego życia. Producenci leków wiedzą jak zareklamować swoje cuda. Oto mężczyźni w naszym kraju mają przeziębienia, problemy z erekcją a później z prostatą i oddawaniem moczu. Kobiety z kolei mają zaparcia i biegunki wywołane stresowym kurczem jelit, intymne kłopoty ze stanami zapalnymi dróg rodnych. Dla obu płci osłabienie, kaszel, gorączka i rozmaite pobolewania to wspólny problemy, jakie w reklamach pseudoleków można szybko i łatwo wyleczyć. Apteki za pomocą TV codziennie dawkują nam iluzje umiejętnie podkręcane przez wynajętych celebrytów. Te wszystkie obietnice bez pokrycia o życiu bez dolegliwości przy pomocy farmaceutycznych specyfików to bajki niestety ze złym finałem. Nie ma w nich miejsca na czyhające demony chorób, występują w nich wyłącznie dobre wróżki z ich alchemicznymi cudami. Ostatni akapit, tych bajeczek to fraza lektora odczytywana z prędkością światła i łagodnością, która brzmi jak zaklęcie i w kółko powtarzana mantra, że coś tam trzeba skonsultować z lekarzem. Lekarze różnych specjalności w naszym kraju wykazali wielokrotnie, że Polacy za rzadko się badają, umierają z powodu zbyt późno wykrytych, a przecież uleczalnych chorób, a zażywanie pseudo-leków per capita przebija wszystkie światowe statystyki. Nasi rodacy jak nikt inny na świecie regularnie biegają do aptek, wynoszą z nich tuziny opakowań ślicznych leków pozwalających obchodzić się ze swoim ciałem jak z maszyną. Gdy coś szwankuje wystarczy stuknąć, puknąć lub naoliwić. Jesteśmy sami dla siebie lekarzami nie gorszymi przecież od tych konowałów, którzy nam szybko wypisują receptę i nie podnosząc głowy wołają: następny proszę! Każdy żyje i żyć będzie z jakąś formą bólu czy lęku, cierpienia lub frustracji. Gdy pewnego dnia obudzimy się bez żadnych dolegliwości, to pewnie już jesteśmy po tamtej lepszej stronie. Nie chcemy i nie potrafimy z tym żyć w zgodzie, za wszelką cenę chcemy je wyeliminować. Liczba ponoć zakazanych reklam leków, ale już dostępnych bez recepty szybko rośnie. Tak szybko jak rośnie nasz lęk przed słabością, chorobą, starością i śmiercią. Jednak nasze ciała błagają o lepsze traktowanie. Jeszcze do niedawna wypoczynek był bardzo intensywna formą fizycznego zmęczenia kojącego rozdygotane emocje. Dzisiaj zaharowujemy się na śmierć, aby zaszpanować 2 tygodniami spędzonymi w błogim lenistwie w egzotycznym kraju, gdzie śpi się krótko, je byle jak i dużo, aby nie tracić czasu na zwiedzanie. A nocą to już nieustająca balanga. Po tak upojnie spędzonej nocy możemy łyknąć kilka tabletek na wszelkie objawy kaca i znowu leżymy na słońcu podglądając innych, a brzuch rośnie. Tak to się kręci proszę państwa.

Dodatkowo wychodząc naprzeciw naszym oczekiwaniom przenosi się wszystko na półki, gdzie tabletki przeciwbólowe leżą obok batoników i miętówek przy kasach w sklepach spożywczych, kioskach i stacjach benzynowych. Lek udaje, że nim nie jest występując pod nazwą „preparatu” albo „suplementu diety”. Leczy się wyłącznie ludzi chorych (słabych, cierpiących, starych - zatem marginalizowanych). Przyjemnie jest sięgnąć po coś, co tylko poprawia krążenie, reguluje pracę serca, ułatwia zasypianie, usprawnia działanie wątroby i dodatkowo pięknie pachnie i ma słodki smak. Dodajemy te specyfiki do koszyka zadowoleni, że o siebie zadbaliśmy. Fundujemy sobie niby niewinne oszustwo, ładnie opakowane placebo i złudzenie, że będziemy żyć w znakomitej formie, aż do dnia? Ano właśnie. Śmierć moi drodzy to obecnie tabu. Pokażcie mi kogoś, kto chce porozmawiać o życiu w bólu, cierpieniu, fizycznej niesprawności, trwałej zależności od innych. Ból jest zapowiedzią choroby, choroba przypomina o nieuchronności odejścia. Sam akt śmierci jest tajemnicą, której się lękamy i każdą myśl o tym odsuwamy od siebie, dotyczy wszystkich tylko nie nas. Faszerowanie się pigułkami uwalnia od bycia w kontakcie z takimi myślami, wydłuża czas pozbawiony troski o zakończenie. Nie pamiętanie o tym jest formą samoobrony, ale także porzuceniem treningu odporności i wytrwałości w przewlekłych opresjach zdrowotnych. Osiągnięcia medycyny ostatnich dziesięciu lat prognozują nam, bogatym społeczeństwom ponad stuletnie życie, ale przecież nie wolne od chorób, cierpienia i bólu. Wraz z tą perspektywą wyłaniają się nowe dolegliwości, jakich nasi przodkowie nie znali, bo nie mieli szansy ich dożyć. Kupując różnego typu medykamenty i specyfiki farmaceutyczne poza receptą lekarską, kupujemy sobie w istocie złudzenie, że choroby, cierpienie, umieranie i śmierć dotyczy wszystkich tylko nie nas. Bo czy ktoś słyszał o nauce dobrego umierania w hedonistycznej cywilizacji ludzi wiecznie młodych, pięknych i zdrowych? Spychanie chorych przewlekle czy nieuleczalnie do getta wykluczonych, o których się nie rozmawia, to błąd. Prędzej czy później wszyscy nimi będziemy, a na wykluczenie i osamotnienie nie ma lekarstwa.