Medycy w Biegu Piastów trzymają się dobrze

Bieg Piastów to najstarsza w Polsce impreza w biegach masowych na nartach. Od 1995 roku włączony do europejskiej ligi biegów długodystansowych Euroloppet, a od 2008 roku do światowej ligi Worldloppet. Bieg ma swoich zagorzałych fanów i wieloletnich uczestników – rekordzista wystartował w nim aż 35 razy. Moja osoba gdzieś w połowie tych corocznych edycji. Po raz pierwszy wyścigi rozegrano w 1976, wówczas byłem 3 lata po studiach i wygrałem w konkurencji medyka na 50km, stylem klasycznym. Pamiętam kiedy stałem na podium po leśnikach, puchar wręczał mi młodziutki Marek Balicki. Ech! Łza się w oku kręci.

Dziś Bieg Piastów przyciąga rokrocznie kilka tysięcy narciarzy, z wielu krajów z całego świata. Bieg wszedł do prestiżowego cyklu światowego, niestety termin jego rozgrywania – w tym samym czasie co słynny Bieg Wazów w południowo-zachodniej Szwecji na 100km. To było zawsze moje marzenie, ale nie jestem pewien czy się ziści. Jeszcze nie tracę nadziei. W tym roku 2012 sportowcy reprezentowali licznie Czechy, Niemcy, Norwegię, Finlandię, Słowację, a nawet Indie, Stany Zjednoczone i Australię. Trzy z czterech biegów głównych mężczyzn oraz wszystkie biegi kobiet podczas XXXVI – 2012 Biegu Piastów wygrali obcokrajowcy. Na starcie przez trzy dni stanęło ponad 5 tysiący narciarzy. W Jakuszycach brylowali Czesi i Niemcy, oni najczęściej stawali na podium. Wszyscy uczestnicy Biegu Piastów mieli odrealnioną, niemal baśniową zabawę, bo pogoda dopisała. Przez trzy dni rozegrano pięć biegów. Jedyne polskie zwycięstwo to sobotni bieg na 50 km CT (właśnie w tym biegu startowałem). Najlepszy był Mariusz Michałek, który o 21 sekund wyprzedził Seiferta. Wszystkie biegi pań wygrały Czeszki. Triumfowała zdecydowanie Martina Chrastkova. Niespodzianką jest szósta lokata na tak długim dystansie Urszuli Łętochy. Mieszkająca niedaleko Justyny Kowalczyk zawodniczka może w przyszłości biegać jak „królowa nart” z Kasiny Wielkiej.

Wchodzę do VI strefy startowej, bowiem ukończyłem rok wcześniej jako 919. Udało mi się załapać na serwisowe smarowanie u „Salomona”. Robi się gęsto, na start zgłosiło się ambitnie ponad 1800 desperados. „Boksy” zaczynają zapełniać się zawodnikami. Każdy stara się jakoś rozgrzać, robi się ciasno. Bardzo ciasno. Jeszcze 10 minut. Julek Gozdowski prosi, by na jego znak poszczególne strefy, zaczynając od przodu, podnosiły kijki i krzyczały „hurra!”. Powstaje meksykańska fala, a na twarzach biegaczy pojawia się uśmiech. Teraz hymn Unii Europejskiej, 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1...start! Huk z pistoletu komandora Biegu i ruszamy. Zdecydowano się puszczać poszczególne strefy co 90 sekund, żeby ludzie się nie tratowali. Bieg Piastów zaczyna się długim podbiegiem. Pognałem od samego początku z myślą przebicia się przez masę narciarzy. W ferworze walki jeden zajeżdża drugiemu tor, ktoś inny najeżdża mi na nartę. Inni już na początku łamią kije, no i koniec snu z bajki królowej śniegu. Po pokonaniu podbiegu wbiegam na Polanę Jakuszycką, 100-metrowa prosta i 50-metrowy lekki zjazd. Teraz ok. 4 km płaskiego odcinka. Śnieg sypie już taką drobną kurniawą, po chwili wypogadza się, a w promieniach Słońca wszystko iskrzy się brylantowo. Chce się krzyczeć z radości. Na polanie śnieg ciężki zawiesisty, wilgotny od Słońca, wyżej od strony północnej oblodzony chwilami firowy od wiatru. Zimna już się nie czuję. Emocje i ostry początek biegu rozgrzewają znakomicie. Trasa na tym etapie poprowadzona jest przepięknie. Początkowo biegniemy wąwozem, a potem szerokimi duktami wytrasowanymi znakomicie. Bajkowa sceneria. Jest tylko jedna trudność. Są tylko 3 tory, podczas gdy na pierwszym podbiegu tuż po starcie było ich 12. Przy każdym manewrze, głównie podczas wyskakiwania z własnego toru i wskakiwania w inny trzeba baaaardzo uważać. Chwila nieuwagi i zalicza się bliskie spotkanie z matką glebą. Co rusz ktoś leży. W pewnym momencie i ja dołączam do tego grona. Po kilku sekundach od upadku wjeżdża we mnie 2m facet i będąc już w pozycji horyzontalnej wita po staropolsku: „K...a, jak jedziesz?! Ja pier...e”. Miło. Obaj wstajemy, by nie tracić cennych sekund i ruszamy w pościg za „tymi przed nami”. Biegnie mi się dobrze. Staram się dawać ostro do przodu, aby zgodnie z założeniami, zostawić dopalanie na podbiegi. Drobnostka, jeszcze tylko 46 km. Po 40 km euforyzujące działanie endorfin powoduje poczucie deterioryzacji, jest fajnie, błogo, szybkie zjazdy, ostre skręty, idzie jak po maśle. Wybiegam z lasu na ostatnią prostą. Tłumy kibiców, spiker komentujący bieg, błyski fleszy i okrzyki zagrzewające do przyspieszenia na finiszowym odcinku. Re-we-la-cja! Poprawiłem się o ponad 100miejsc. Jestem zmęczony, ale szczęśliwy, że zaistniałem... że się udało, że spełniło się przynajmniej jedno marzenie. Zaraz po tym podchodzi sędzia i... zakłada mi medal na szyję! Ogromna radość i wzruszenie. Pamiątka na zawsze, bo kiedyś po latach…Samych medali, statuetek, pucharów tylko z zimowego ślizgania mam kilkanaście. To materialny ślad dla wspomnień, że się było, przeżyło coś niezwykłego i odlotowego. Związane z tym marzenie: wziąć udział w dwóch kolejnych dniach na 25 km stylem dowolnym i 50 km klasykiem. Do obu wyścigów sprzęt jest odmienny, a to wymaga inwestycji, na razie przerasta to moje możliwości finansowe. Ale czy można żyć bez marzeń?