Ten wspaniały efekt placebo

Placebo było używane w medycznej modlitwie we frazie Placebo Domino (usatysfakcjonuję Pana) i pochodzi z V wieku, kiedy mnisi w pierwszych klasztornych hospicjach nie bardzo wiedzieli, co, jak i czym leczyć, ale ich wiara podpowiedziała im genialne rozwiązanie. Henry K. Beecher w pracy „The powerful Placebo” w 1955 roku udowodnił, że efektowi placebo należy przypisać 30 procent ogólnych korzyści terapeutycznych. W niektórych najnowszych badaniach efekt placebo został oceniony jeszcze wyżej  na poziomie 60 procent korzyści dla chorego z zastosowania nowoczesnych leków. Guy Sapirstein i Irving Kirsch (20042006) poddali analizie dane pochodzące z 19 podwójnie ślepych prób dotyczących depresji i okazało się, że 75 procent poprawy w terapii było dziełem placebo.

My, ludzie XXI wieku zapatrzeni w możliwości biotechnologii i farmakologii lekceważymy efekt placebo. Zjawisko to polega na leczeniu pacjenta substancją obojętną dla jego zdrowia, czyli taką, która nie jest lekarstwem, ale jest tak podana, że uruchamia głęboką wiarę pacjenta, że taka „terapia” będzie skuteczna. Swoje zastosowanie tabletki placebo mają przede wszystkim podczas prób klinicznych przed dopuszczeniem leku do produkcji, ponieważ jednym z etapów oceny jego skuteczności jest podwójna ślepa próba, gdzie chorzy i leczący nie wiedzą, czy chory zażywa lek aktywny biologicznie, czy też pozostaje w fazie zażywania substancji neutralnej biologicznie. Cały czas, niezależnie od fazy nowego leku czy placebo, monitoruje się określone parametry kliniczne, samopoczucie chorego jego dolegliwości i objawy. Jeżeli procent pacjentów, których stan się poprawił po zastosowaniu faktycznej terapii był dokładnie taki sam jak w grupie „leczonych” cukrem czy glinką białą i wyniósł np. odpowiednio po 85%, to przyjmujemy z wielkim rozczarowaniem i zażenowaniem, że lek nie przeszedł tego etapu weryfikacji, czyli przydatności w leczeniu. My technokraci medyczni musimy zaakceptować fakt, że samo podanie tabletki, niezależnie od tego, co w niej jest, może mieć korzystny wpływ na nasze samopoczucie. Pod jednym wszakże warunkiem: pacjent musi być przekonany, co więcej musi mieć pewność uruchomioną w jego psychice przez lekarza, że kuracja się powiedzie. Czy jest to świadome oszustwo w dobrej wierze? Chyba nie. Jest taka sentencja medyczna, mniej więcej brzmi to tak: zdarza się, że chory nie zostanie wyleczony, że w wyniku choroby umrze, ale nie może zdarzyć się sytuacja, że chory traci nadzieję na polepszenie stanu zdrowia. Wielokrotnie przekonałem się, kiedy pełniłem dyżury przy tzw. łożu chorego, że moje usiłowania pomocy choremu w okolicznościach, kiedy chory stracił nadzieję, mimo postępowania wedle najnowszych standardów, prawie zawsze kończyły się niepowodzeniem. Aby zjawisko placebo miało szansę ujawnić się, w terapię musi wierzyć sam pacjent, ale równie ważne jest by takie samo zaufanie do leku miał stosujący go lekarz a także by istniała między nimi nić porozumienia i chęć wspólnej walki z chorobą. Zatem ważny jest nie tylko lek nowy, owiany legendą wielkiej skuteczności, niejednokrotnie bardzo drogi, ale równie ważne jest, kto go ordynuje, jaki ma autorytet i w jaki sposób podtrzymuje wolę walki chorego o przetrwanie w chorobach, szczególnie przewlekłych i nieuleczalnych. Pamiętajmy o tym, bowiem żyjemy w czasach gdzie nić porozumienia pomiędzy chorym i jego lekarzem w wyniku wielu zaniedbań jest mocno nadwątlona. Nie lekceważmy efektu placebo! Wiara czyni cuda. A może inaczej: Czy wiara może pomóc w leczeniu chorób przewlekłych i nieuleczalnych? Mój poster pod tym tytułem został zdjęty z planszy i podeptany, pomimo, że uzyskał aprobatę przez komisję naukową zjazdu do zaprezentowania w tej formie. Streszczenie tej pracy umieściłem na mojej autorskiej stronie www.cukrzyca-terapia.pl. Po kilku latach stosowanie placebo przestaje być wyłącznie nieokreśloną „sztuką”, ale zostaje poddane rygorom badań naukowych i zaczyna stanowić element medycyny opartej na faktach. O tempora, o mores! Wówczas byłbym nowatorem w tym zakresie, dzisiaj już tylko epigonem. Warto było wówczas dać się ośmieszyć, aby dzisiaj uzyskać wątpliwą satysfakcję, że to była „oczywista  oczywistość”. Uważajcie zatem kochani z pochopnymi osądami, bo to, czy dana metoda leczenia jest przydatna dla chorego nieubłaganie weryfikuje czas. Od czasów średniowiecza efekt placebo jest skutecznie wykorzystywany w medycynie. Pozostaje mi życzyć mojemu koleżeństwu po fachu, aby mieli czas, wolę i umiejętności wykorzystywania tej formy wzmacniania skuteczności działania leków. Podmiotowość chorego i dialog leczniczy oparty na wysokiej empatii i obopólnym zaufaniu to podstawa sukcesu w osiąganiu celów leczenia. Jest pewne, że w przyszłości leki będą oceniane nie tylko pod kątem ich farmakologicznego działania, ale też innych sił biorących udział w grze, jak również okoliczności towarzyszących ich aplikowaniu, symbolice, wyobrażeniem chorego o ich działaniu itd. Wpierw wszakże musi ulec zmianie cały nasz paradygmat współczesnej medycyny naprawczej, zachłystującej się bardzo wyrafinowanymi a zarazem bardzo pieniężnochłonnymi technikami interwencyjnymi. Szwajcarski alchemik i lekarz Paracelsus (14931541) napisał: „Należy zdawać sobie sprawę, że jest to potężne uzupełnienie leków”. Wygląda na to, że nasza naukowa arogancja sprawiła, że staliśmy się ślepi na nauki płynące z przeszłości.

 

Efekt placebo jest szczególnie przydatny w diabetologii, ponieważ w tym rzemiośle wiążemy wątki bardzo zróżnicowanych acz komplementarnych procedur farmakologicznych i pozafarmakologicznych. Jest to jednak temat na oddzielne opowiadanie.