Nasze ograniczenia

Większość moich podopiecznych to ludzie żyjący z piętnem chorób cywilizacyjnych, nieuleczalnych, znacznie i w sposób trwały ograniczających ich sprawność i wydolność, którzy nie maja już sił na przetrwanie a co dopiero na polepszenie swojego losu. Ich napęd życiowy jest na tyle osłabiony, że nie potrafią walczyć o przetrwanie i godne życie. Dawno już się poddali. Bo czego można się spodziewać, gdy z 800 zł emerytury lub z 600 zł renty chorobowej z ZUS połowę muszą wydać na leki, aby jakoś funkcjonować. Zamknięte koło ubóstwa i przerażającej samotności. W tym arcykatolickim kraju, poza elitą wolontariatu, reszta ludu Bożego nie czuje potrzeby pomocy innym w gorszym położeniu życiowym, bowiem uważają, że im się taka pomoc należy a to niejednokrotnie lenie, nieroby, pijaki, słowem spadek po komunie. Gdy pouczam moich chorych o potrzebie zmiany stylu życia na bardziej prozdrowotny, o zmianie nawyków i przyzwyczajeń żywieniowych, włączeniu „pompy mięśniowej”, czyli codziennej aktywności mięśniowej tej leczniczej, jako o pewnym obowiązku względem własnej biologii to trafiam na ścianę. Zespół wypalenia? Chyba nie. Gdybym utracił wiarę w sens mojej posługi, to nie mógłbym dalej leczyć. 30 i 31.07. leczyłem z 2 współpracownikami w Tomaszowie Mazowieckim. Trudziliśmy się cały dzień i zostaję tam na noc, ponieważ nie biorę honorarium a ludzie cisną się w kolejce. To mnie oczywiście żenuje, bo nie o to mi chodzi. W oparciu o współpracowników musimy ich nauczać od początku tych wszystkich metod pozafarmakologicznego leczenia, które są najważniejsze w chorobach cywilizacyjnych. Chorzy muszą realizować ten program sami, aby polepszyć swój stan zdrowia i prognozę na przyszłość i aby te moje leki jakoś mogły działać z korzyścią dla nich. Są do mnie przywiązani, potrafią to okazać, w moim zespole upatrują jakieś nadzieje na polepszenie swojego losu w zakresie zdrowia. Paradoksem jest, że NFZ nie przyjął mojej oferty w konkursie i dzięki licznym organizacjom pozarządowym i fundacjom mogę praktykować. Pewnie jest tak, że dowartościowuję się ich kosztem prawie tak, jak w chwili, kiedy żebrakowi rzucisz złotówkę, trudno, ale to mi dogadza i mimo ciężkiej i wyczerpującej pracy, przynajmniej w tym zakresie czuję się spełniony.

Dr Zygmunt Trojanowski